Po czesku nazwa miasteczka brzmi Hrádek nad Nisou, po polsku to Gródek nad Nysą, po niemiecku zaś Grottau. Podobnie jak pierwszy dokument poświęciliśmy miejscu, gdzie spotykały się granice Polski, Czech i Słowacji, tak teraz przeniesiemy się o 760 kilometrów dalej na zachód. Tutaj kończy swój bieg polsko-czeska granica i dalej zaczynają się Niemcy. W Bogatyni mieszka pan Franciszek Grenda, który zakochał się w burzliwej historii tego regionu do tego stopnia, że postanowił nauczyć się czeskiego i teraz po obu stronach granicy czuje się jak u siebie w domu.
Dla Polaków to niemal koniec świata – mały skrawek terytorium o kształcie worka, który z resztą kraju łączy tylko jedna droga i jedna linia kolejowa. Jest to jednak miejsce szczególne. To tu do polsko-czeskiej granicy dołącza ta trzecia – z Niemcami. Od kilku lat, po latach zastanawiania się, co też może być „po drugiej stronie”, sąsiedzi mogą wreszcie podać sobie ręce.
Zbudowany jeszcze przed wojną most na Nysie Łużyckiej jest jednak wciąż nieczynny, a jego stan techniczny pozostaje fatalny. Stąd solidne betonowe zapory, uniemożliwiające wjazd samochodem. Jedni tłumaczą to obawami Niemców przed wzrostem przestępczości; inni mówią, że formalnie rzecz biorąc, mosty nad graniczną rzeką są niczyje, więc najpierw trzeba byłoby ustalić, kto miałby je remontować.
"Wchodziłem na drzewa, żeby zobaczyć jak tam wygląda, czemu nam tam nie wolno, oni chodzą, im wolno, nam nie wolno, co to jest? Tym bardziej, że w tym Worku Turoszowskim byliśmy tak zawiązani – w która stronę by się nie poszło to granica" – opowiada Franciszek Grenda.
Niestety zamiast wyprawy na niemiecki brzeg Nysy, wciąż tak jak dawniej, pozostają tylko pozdrowienia na odległość.
Czasami można odnieść wrażenie, że powojenne wytyczanie granicy nie odbywało się na zbyt dokładnej mapie. Dzielono więc nie tylko wioski, ale nawet pojedyncze domy. Na całym pograniczu jest mnóstwo przykładów takich jak ten: po prawej stronie – polski Kopaczów; po lewej – czeski Oldřichov, a pośrodku jednorodnej kiedyś wsi – droga niczyja, zwana przez miejscowych „neutralką”.
„Na dyskoteki często chodziliśmy „na zielono”, czasami jeździliśmy też autobusem, normalnie przez granicę, ale wracaliśmy „na zielono”, bo nie było powrotu później. Bardzo dużo osób jeździło“ – wspomina Karina Siemaszko z Kopaczowa, a jej koleżanka dodaje:
„Były takie sytuacje, że policja lub straż graniczna wiedziały, że młodzież będzie wracała z dyskoteki i oczywiście granice były obstawione, bo trzeba się wykazać w służbie, w wojsku, to uciekaliśmy przez pola, przez kukurydzę, przez zboże, Czesi nas odprowadzali“. Obie części wsi wzajemnie się dziś uzupełniają. W Kopaczowie jest sklep, a w Oldřichovie gospoda.
Nazwa „Bogatynia“ kojarzy się oczywiście z bogactwem, podobnie jak wcześniejsza nazwa „Reichenau“. Bo też i dużo szczęścia spotkało te ziemie w przeszłości. Najpierw mieszkańcy bogacili się dzięki położeniu miasta na ważnym szlaku handlowym; później zajęli się tkactwem. O tym, że było to bardzo dochodowe zajęcie, świadczą stojące do dziś kunsztowne domy przysłupowe.Więcej >>
Wiosną 2010 roku odkryto w Hrádku nad Nysą szkielet mężczyzny pogrzebany w nietypowy sposób, bo w pozycji twarzą ku ziemi. Ciało było pochowane poza cmentarzem i do dziś nie wiadomo jaką tajemnicę skrywa. „Jeśli chodzi o imię to oczywiście nie mamy pewności, że tak się nazywał, “ – wyjaśnia Vít Štrupl – dyrektor Centrum Brama Trójstyku.Więcej >>