Najbardziej wyjątkowym miejscem wzdłuż całego polsko-czeskiego pogranicza jest jego wschodni kraniec. To tutaj granica zaczyna swój bieg. I to właśnie tu u naszych południowych sąsiadów słońce wschodzi najwcześniej. W korycie potoku płynącego u stóp gminy Hrčava kończy się słowacka linia graniczna i swój bieg rozpoczyna polsko-czeska granica. Mierzy 760 i kończy się na granicy z Niemcami, na zachodzie.
Na terenie trzech państw stoją granitowe monolity. Ich łącznice przecinają się w korycie potoku, gdzie stoi kolejny kamień symbolizujący miejsce styku trzech państw.
Nazwa „Trójstyk“, po czesku „Trojmezí“ przyjęła się dla całego najbliższego regionu. Po polskiej stronie należą do niego wsie Jaworzynka, Istebna i Koniaków, po stronie słowackiej Čierne oraz Hrčava i Mosty u Jablunkova po stronie czeskiej. I mimo, że trójstyk leży w Beskidach, mieszka tutaj ponad 20 tysięcy osób.
„Polska nazwa brzmi trójstyk, trojmedzie – mówi się po słowacku, po czesku to trojmezí“ – mówi starosta Hrčavy Petr Staňo. Najbardziej adekwatna jest chyba polska nazwa, bo tutaj naprawdę spotykają się ludzie, których wcześniej dzieliła granica.
Najczęściej „po naszymu“
Petr Stanio czuje się tu naprawdę „u siebie“. Wychował się w domu postawionym w pobliżu granicy, później przeprowadził się z rodzicami do Třinca. Studiował na Słowacji, gdzie założył firmę i rodzinę. Wrócił do Hrčavy i jest tu starostą.
Mówi po słowacku, czesku i polsku. Podobnie jak jego żona i dzieci.
„Najczęściej używam słowackiego, bo po czesku właściwie się tu nie mówi“ – wyjaśnia Petr Staňo. Jednak płynnie przechodzi z jednego języka na drugi. „Tutaj mówi się „po naszemu“. W tym języku porozumiewamy się z najbliższymi. Czeski dominuje w szkołach i urzędach.”
Głowna droga do Hrčavy prowadzi od Mostów u Jablunkova i wije się między lasami, nie pozostawiając wątpliwości, że wiedzie do miejscowości, która leży najdalej na wschód od Pragi.
W miejscu, gdzie leży dziś Hrčava ludzie zaczęli osiedlać się w połowie XVII wieku. Później wieś stanowiła część polskiej Jaworzynki. Jednak w 1920 roku mieszkańcy obu miejscowości zadecydowali w referendum, że Hrčava zostanie od Jaworzynki oddzielona. 7 lat później została samodzielną gminą Czechosłowacji.
Kościółek św. Cyryla i Metodego jest jednym z 20 drewnianych kościołów na terenie Beskidu Śląsko-Morawskiego. To unikat na skalę europejską.
Radia, alkohol, konie
Przed otwarciem granic na Trójstyku kwitł nielegalny handel. Josef Wawracz, który dziś ma tu swój dom letniskowy, podobnie jak inni mieszkańcy Hrčavy, często wspomina te czasy. Bez skrępowania przyznaje, że również uczestniczył w tym procederze.
„Złapali mnie, kiedy szedłem z kolegą po radio do Polski“ – tak Josef Wawracz wspomina czasy, kiedy przez granicę przemycano towary w płynie, ubrania, czy sprzęt elektroniczny. „Polskich żołnierzy znaliśmy. Ale tym razem byli tam oficerowie na kontroli. Złapali nas i zamknęli na 24h w areszcie.“
Na Trójstyku handlowano czym się dało, również zwierzętami, np. końmi. I to jeszcze w latach 60. i 80. ubiegłego wieku.
Dziś konie nie przekraczają już nocą nielegalnie granicy, a po czeskiej stronie próżno ich szukać. Za to w Istebnej bryczki konne są popularnym środkiem transportu. Zwłaszcza dla turystów.
Małe górskie miasteczko
Do Istebnej właśnie szedł po radio Josef Wawracz. Jest to największa wieś po polskiej stronie Trójstyku. Beskidzkie wzniesienia zamieszkuje 12 tysięcy osób. Jest to więc właściwie małe górskie miasteczko.
Spośród trzech miejscowości tworzących tzw. „Beskidzką Trójwieś“ Istebna jest również najstarsza. Pierwsza osada pasterska powstala tu prawdopodobnie w XVI wieku.
Rozgladając się po okolicy, łatwo zrozumieć, że piękno tego miejsca musiało mieć wpływ na decyzję przodków dzisiejszych mieszkańców na osiedlenie się właśnie tutaj. Można stąd podziwiać nie tylko wspaniałe okalające wieś Beskidy, ale przy dobrej pogodzie widok rozciąga się aż po słowackie Tatry.
„Tego, kto przyjedzie tutaj, na wieś - do Istebnej, do Koniakowa, czy Jaworzynki urzeknie przepiękny krajobraz i stara architektura“ – przekonuje miejscowy bajarz Janko Macoszek.
Nie ma komina, nie ma podatku
Dawni cieśle doskonale radzili sobie bez gwoździ, zbijając wszystko drewnianymi kołkami, które okazały się trwalsze niż gwoździe żelazne. Budowy domu nigdy nie rozpoczynano w piątek albo trzynastego dnia miesiąca.
Chaty góralskie składały się z sieni, izby i kumory. Zamożniejsi gazdowie budowali chałpy większe, dwuizbowe. Podłogi były początkowo z ubitej gliny, dopiero po I wojnie światowej zaczęto je „delować”, czyli wykładać deskami.
Najstarsze chaty góralskie nie znały kominów, bo za posiadanie komina była opłata o równowartości jednej krowy rocznie. Gotowano więc w kotłach i rynikach na otwartych ogniskach.
„ Tradycja góralska u nas nadal jest bardzo silna. Dzięki temu można tutaj znaleźć dobrych ludzi, którzy by się spotkać nie potrzebują telefonów, czy e-maili. Nie przesiadują na facebooku i nie pytają czy jesteś w domu“ – mówi góral Janko Macoszek. „ Kiedy chcesz z kimś spędzić czas, to do niego idziesz. Jak jest w domu, to sobie pogadacie, jak ci smutno, pocieszy cię dobrym słowem. Tutaj zawsze można liczyć na sąsiada.“
Niezwykle interesującym obiektem jest leżąca przy drodze z Istebnej do Wisły modernistyczna rezydencja polskich prezydentów, wzniesiona dzięki śląskiej społeczności w latach 1929-1930 i przekazana ówczesnemu Prezydentowi Rzeczypospolitej Ignacemu Mościckiemu.Więcej >>